sobota, 13 sierpnia 2016

Martwa i piękna: prolog

Trzęsąc się i dygocząc z zimna, Nicole wcisnęła skostniałe ręce głęboko w kieszenie kurtki i naciągnęła kaptur, bezskutecznie próbując ochronić się przed zimnym wiatrem i chłodem. Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna wręcz niepokojąca cisza, a gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała  kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w takich niesprzyjających warunkach nie miała zbyt dużych szans na odnalezienie zbłąkanego psa, który w trakcie spaceru zerwał się ze smyczy i ruszył w pogoń za bezpańskim kotem.

      – Buckley! – zawołała pupila po imieniu, mając nadzieję, iż rozpozna jej głos i przebiegnie. – Wracaj, piesku!

Niepokoiła się, bo mały kundel nie miał w zwyczaju oddalać się od swojej właścicielki na długo; błąkał się wprawdzie po okolicy, załatwiając swoje sprawy, jednak wkrótce wracał cały i zdrowy. Kiedy gorączkowe poszukiwania zaginionego czworonoga trwające od prawie dwóch godzin, dotychczas nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów, postanowiła zrezygnować z dalszych prób odnalezienia zwierzęcia. Zawróciła w stronę najbliższych zabudowań pocieszając się, iż Buckley najpewniej znalazł schronienie w jednym z sąsiednich budynków i właśnie tam przeczeka noc, a rankiem stęskniony oraz głodny pojawi się pod drzwiami. Pomimo, że mieszkała w niewielkiej dzielnicy, według powszechnie panującej opinii uznawanej za względnie spokojną, niezwykle rzadko zdarzało się, żeby wychodziła gdzieś sama. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku starała się raczej unikać samotnych przechadzek, gdyż dobrze wiedziała, że  znajome tereny nie należały do szczególnie bezpiecznych. W miasteczku bowiem niemal codziennie pojawiało się jakieś nieznane oraz podejrzanie wyglądające towarzystwo, przejawiające agresywne zachowanie wobec najbliższego otoczenia. 
    
     Chociaż nigdy nie postrzegała siebie jako osoby strachliwej, to posiadała niezwykle wybujałą wyobraźnię i obawiała się, że mogłaby przypadkiem natknąć się na tych chuliganów. Ponadto na osiedlu, cieszącym się raczej dobrą reputacją, coraz powszechniej dochodziło do niezbyt poważnych przestępstw takich jak  kradzieże czy drobne wykroczenia. Niestety niektórzy mieszkańcy  nie usiłowali się podejmować jakichkolwiek działań, mających na celu ograniczenie aktów wandalizmu, ponieważ najczęściej uznawali że tego typu incydenty ich nie dotyczyły. 

     W dodatku całkiem niedawno natrafiła na  pewien interesujący artykuł, zamieszczony w lokalnym brukowcu i dotyczący makabrycznego znaleziska, jakiego grupa ludzi zupełnie przypadkiem dokonała w pobliskim lesie. W czasie biwaku natknęli się na ludzkie szczątki płci żeńskiej, w stanie intensywnego rozkładu i należące najprawdopodobniej do Kelly Anderson – młodej dziewczyny, której zaginięcie rodzina zgłosiła zaledwie kilka miesięcy wcześniej.  To zabójstwo zainteresowało prawie wszystkie miejscowe media i przez wiele tygodni nie znikało z nagłówków gazet, a także czołówek wiadomości, szybko stając się tematem numer jeden odnośnie najróżniejszych plotek. Poza tym dowiedziała się, iż tutejsza policja zaaangażowała w rozwiązanie tej sprawy wszystkie dostępne środki, jednakże mimo podjętych starań, mordercy wciąż nie udało się schwytać.                 
    Musiała minąć jeszcze kilka przecznic, aby dotrzeć do domu, ale tym razem postanowiła skrócić sobie drogę powrotną, wybierając zupełnie inną trasę. Ze względu na wyjątkowo późną porę zazwyczaj ruchliwa i chętnie uczęszczana przez spacerowiczów oraz rowerzystów boczna uliczka, prawie zupełnie opustoszała. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła spokojnie, pogrążona w rozmyślaniach wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Właśnie zamierzała skręcić w niezbyt dobrze oświetlony zaułek, gdy nieoczekiwanie usłyszała za sobą odgłos czyichś kroków przytłumionych przez trawę. 
    Nieco zaskoczona i zaniepokojona zatrzymała się i uważnie rozejrzała wokół mrużąc oczy; to wtedy zauważyła wysokiego mężczyznę, ukrywającego się pod rozłożystymi gałęziami jednego z chylących się drzew. Znajdowała się zbyt daleko, zatem nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jedynie ciemny zarys sylwetki postaci, okrytej długim płaszczem, albo peleryną. Stała tak przez moment i uważnie wpatrywała się w nieodległą postać ukrywającą się w pobliskich krzakach. Tymczasem nieznajomy nie wykonał żadnego ruchu, dlatego też zignorowała go i ruszyła dalej.            
   Zapewne mogłaby odetchnąć z ulgą, gdyby nie dręczyły jej myśli pełne niezrozumiałego niepokoju nieustannie pojawiające się w umyśle i przeczucie, iż wkrótce wydarzą się straszne rzeczy. Zdołała jedynie unieść ręce do góry, w obronnym geście, kiedy coś niespodziewanie uderzyło ją w tors, zwalając z nóg i przewracając na ziemię. Cios zadany przez oprawcę był wyjątkowo potężny, toteż ogłuszona straciła równowagę i upadła na brzuch, twarzą skierowaną do dołu, w niewielkim stopniu amortyzując upadek. Niemal paraliżujący i odbierający zdolność racjonalnego analizowania strach, sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm i zabiło mocniej, a oddech uwiązł w gardle. Płuca palące niczym ogień nie pozwoliły na zaczerpnięcie choćby płytkiego oddechu, wobec tego jakiś czas leżała nieruchomo, kompletnie milcząca i bezradna. 

   Zdążyła tylko zwinąć się w pozycję płodową i instynktownie zasłonić twarz rękoma, kiedy napastnik zaczął ją kopać po całym ciele. Podczas inkasowania pierwszych uderzeń, spadających na przedramiona, nogi i pośladki, sądziła, że szybko przerwie atak, wysyczy kilka ostrzegawczych słów i siarczystych przekleństw, skierowanych pod jej adresem, po czym odejdzie. Cały czas krzyczała i wołała o pomoc, starając się chwycić bandytę za nogę i tym sposobem stawić choć minimalny opór, jednakże tamten był wręcz nienaturalnie silny. Przyjęła jeszcze kilka mocnych kopniaków wymierzonych w kręgosłup i nagle dalsze katowanie skończyło się. Z ust dotkliwie pobitej dziewczyny wydobywało się teraz osobliwe rzężenie oraz gulgot, pochodzące najwyraźniej z oskrzeli. 

    Wydała z siebie cichy, z trudem powstrzymywany pisk, gdy czyjaś dłoń chwyciła ją za długie lśniące włosy, skręcając je niczym powróz i gwałtownym szarpnięciem odchyliła głowę w bok. Zaraz potem poczuła ostry, piekący ból w okolicy szyi przypominający użądlenie osy, który narastał coraz bardziej. Miała wrażenie że ktoś gryzie ją w kark; ostre zęby przecięły skórę i poczuła lepkie ciepło spływające po piersiach z przerażającą szybkością. Wraz ze znaczną utratą krwi stopniowo traciła przytomność i odbierała dźwięki z otoczenia tak, jakby znajdowała się pod powierzchnią wody; powoli odpłynęła w niebyt.