piątek, 24 grudnia 2021

Rozdział 3

 


Tak właściwie to Logan nie wiedział, czego dokładnie miał się spodziewać. Co prawda znał procedury dotyczące tego, jak przemienić człowieka w istotę taką jak on sam, co dawno temu wytłumaczyła jego, teraz już była Mistrzyni. Jednakże nigdy nie był świadkiem przemiany i w dodatku nie był pewien czy ten proces w ogóle przebiegnie poprawnie i czy dziewczyna go przeżyje. Miał tylko nadzieję, że tak właśnie będzie.

Pomimo tego, że był wampirem od ponad pięćdziesięciu lat, sam pamiętał w niemalże najdrobniejszych szczegółach to, jak wyglądała jego własna przemiana. Dwadzieścia cztery godziny, podczas których przeżywał wręcz niewyobrażalnie cierpienia. Krzyczał, wił się i miotał podczas gdy jego ciałem wykończonym i osłabionym przez walkę z rakiem, którą przegrywał, targały zimne i naprzemiennie gorące dreszcze. Odczuwał gryzący, piekący i paraliżujący ból, będący niczym użycie wiertła na paznokciu bądź polanie kwasem solnym rany ciętej. Potem swoją intensywnością przybierał on na sile, oszałamiał, był jak upuszczenie działającej suszarki do wanny, w której ktoś brał kąpiel, podczas gdy jego wnętrzności się rozrywały i układały w nowym porządku. To zaczęło się z pozoru niewinne, przypominało pieczenie po zbyt intensywnych ćwiczeniach — od zesztywnienia, rozrostu mięśni. Tyle że rosły nie tylko mięśnie, ale całe wnętrzności się rozprzestrzeniały. Logan czuł nieustannie nabrzmiewanie, dziwne przepełnienie samym sobą, jakby jego ciało było zbyt małe, aby go pomieścić. A potem pojawiło cierpienie. Początkowo to było tylko wyjątkowo nieprzyjemne swędzenie, pulsowanie, przechodzące w ostry ból przypominający chodzenie po rozżarzonych węglach z siedmioipółcentymetrowymi gwoździami wbitymi w stopy. Fale pędziły przez całe jego ciało, pocenie się przez koce, tak wielkie drżenie, że miał wrażenie, że lada moment jego serce się zatrzyma i przestanie bić. Przypominał sobie też ogień, który powoli go trawił; ostry i palący zdający się promieniować z każdej cząstki ciała, jakby wszystkie zakończenia nerwów stanęły w ogniu i spalały się. Jedyną ulgę w tych cierpieniach przynosiło mu picie ludzkiej krwi, zanim psychiczne czuł się na to przygotowany. Minęło wiele godzin, zanim legł bezwładnie w ramionach Amber, która trzymała go niczym w stalowym uścisku. Tuż po przemianie powiedział jej, że czuł się tak, jakby coś rozrywało mu od środka wnętrzności, przemieszczało je i przypiekało wręcz przypalało. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ta nieznajoma dziewczyna wkrótce będzie przechodziła przez takie same tortury, a on nie będzie mógł zrobić zupełnie nic, aby jej jakoś pomóc i je złagodzić.

— Logan? — spokojny, kobiecy głos Helen po którą zadzwonił natychmiast, gdy tylko dojechał do swojego domu i wytłumaczył jej głosem drżącym ze zdenerwowania i strachu, jak poważna była sytuacja, przywołał go do rzeczywistości i sprawił, że westchnąwszy odsunął od siebie te niepokojące, niekomfortowe, a także wyjątkowo pochmurne myśli. — Czy wszystko w porządku? 

— Tak — powiedział, próbując nadać swojemu cichemu głosowi mocny ton i chociaż na moment ukryć słyszalne w nim napięcie. — Po prostu zamyśliłem się na moment, to wszystko.

— Zawsze byłeś typem marzyciela, który chodzi z głową w chmurach — stwierdziła kobieta uśmiechając się do niego słodko i niewinnie.

Postanowił podzielić się ze swoją dobrą znajomą targającymi nim coraz większymi wątpliwościami oraz narastającym niepokojem.

— Myślisz, że dziewczyna pomyślnie przejdzie proces przemiany i przeżyje?

— Cóż, jedyną rzeczą, którą możemy teraz zrobić, to po prostu cierpliwie czekać, ale poza tym, to zależy, czy przeżyje.

— Od czego dokładnie zależy? — zapytał z niepokojem, przyglądając się nieprzytomnej dziewczynie, leżącej nieruchomo na łóżku w jego sypialni. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia, góra dwadzieścia jeden lat. Musiał zabrać ją z tamtego upiornego zaułka, gdzie została zaatakowana przez jakiegoś szalonego wampira – nożownika i przywieźć do swojego domu. Z pomocą Helen rozebrał ją z zakrwawionych ubrań, które nadawały się tylko do wyrzucenia, a także przebrał ją w czyste i świeże ciuchy, które należały do jego dziewczyny. Następnie ocenił dokładnie rozmiar obrażeń jakich doznała ta biedaczka, która musiała znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i czasie, opatrzył poważnie wyglądające rany. Potem umieścił kroplówkę dożylną w zgięciu jej łokcia, aby karmiła ją krew, której potrzebowała aby przyspieszyć i przede wszystkim ułatwić proces przemiany, który przecież powinien się już rozpocząć. Młoda kobieta milczała nawet po tym, jak skręcił jej kark, co sprawiło, że weszła w proces przemiany, ale w drodze powrotnej do jego domu, zaczęła jęczeć mamrotać coś niewyraźne i rzucać się, niczym ryba wyciągnięta z wody na brzeg. Drugą, martwą dziewczyną też się zajął, czy raczej zajęła się nią ekipa czyścicielki, po którą zadzwonił niemalże od razu, gdy znalazł się, zupełnie przypadkiem w tamtym miejscu.

— Od tego, jak silne były twoja krew i umiejętności oraz wprawa. — Logan się skrzywił, czego jego przyjaciółka nawet nie zauważyła. — Od tego, jak wystarczająco silny będzie jej organizm, aby przejść przez cały proces zmiany i obudzić się już zmieniona. Odniosła bardzo wiele poważnych obrażeń — skomentowała, i podeszła do stanowiska dożylnego, aby zmienić pustą torebkę i przymocować kolejną — wypełnioną świeżą krwią. — Została bardzo brutalnie zaatakowana, pobita i zadano jej ponad dwadzieścia ciosów nożem, ale na szczęście dość płytkich. Według mnie ma niewielkie szanse na przeżycie, ale mogę się mylić. Musisz po prostu czekać na rozwój wydarzeń.

Logan wciąż nie był pewien czy aby nie było już za późno, ale spróbował być chociaż odrobinę bardziej optymistyczny. Zauważył puste torebki po krwi leżące na stoliku nocnym, których musiało być przynajmniej pół tuzina, jeśli nie więcej.

— Dlaczego to zabiera aż tyle krwi? — zapytał.

— Było wiele szkód do uleczenia w jej ciele. Co prawda wygląda na stosunkowo zdrową, chociaż straciła dużo krwi przez rany, jakie odniosła. Poza tym mogła mieć coś w swoim systemie, Logan. Rak... — Logan wykrzywił usta w grymasie, będącym grymasem bólu, gdy tylko usłyszał to słowo. — Białaczka, cokolwiek. Nie zapominaj, że było też dwadzieścia, jeśli nie więcej lat do naprawienia. Nie zawsze możesz to stwierdzić po wyglądzie zewnętrznym.

— Rozumiem — prawie niezauważalnie kiwnął głową i nieco odrobinę bardziej uspokojony usiadł na rogu łóżka, a Helen zajęła miejsce w fotelu naprzeciw, znajdującym się przy ścianie.

— Powinieneś niedługo usunąć pasy. Chyba nie chcesz, żeby ta biedna dziewczyna obudziła się i znalazła siebie jako więźnia.

— Tak. Oczywiście, że to zrobię. — Logan wstał i podążył do drzwi. Nie jadł nic od ponad pięciu dni i co za tym idzie, długotrwały brak krwi w jego systemie powodował, że był bardzo osłabiony, a także cierpiał z powodu potwornego głodu. Ponadto silnie się pocił, miał dreszcze jak przy ataku febry, trzęsły mu się ręce, miał znacznie przyspieszone tętno. Bolał go żołądek, a także odczuwał drażliwość i niepokój, który stale narastał. Jego ciało rozpaczliwie domagało się krwi, a on sam czuł się bardzo wyczerpany.

— Dokąd się wybierasz, Mistrzu?

— Nie nazywaj mnie tak. Jeszcze nim nie jestem. — odparł wyraźnie nachmurzony. — Idę na dół, do kuchni. Wybacz, Helen, ale jestem tak głodny, że zjadłbym przysłowiowego konia z kopytami. Coś dla ciebie? — zapytał, zatrzymując się z dłonią położoną na klamce.

— Nie, dziękuję — powiedziała, kręcąc głową. — Niedawno jadłam.

Logan wrócił na górę niecałe dziesięć minut później, opróżnił dwie torebki krwi zanim poczuł się znacznie lepiej i zaspokoił głód. Gdy wszedł do pokoju znalazł Helen stojącą przy łóżku i pilnującą jej podopiecznej, która zwijała się z bólu i jęczała w łóżku. Jej włosy były wilgotną plątaniną, wokół jej zarumienionej i rozpalonej twarzy. Logan widząc to zmarszczył brwi i zmrużył oczy.

— Co się z nią dzieje? — zapytał, pełen obaw i niepokoju.

— Zaczął się proces przemiany — powiedziała po prostu wampirzyca. Logan widząc jak spokojna jest Helen stłumił w sobie nieco, narastający niepokój oraz szalejące w nim najróżniejsze emocje, na kształt potężnej nawałnicy, albo burzy. Odepchnął je wszystkie od siebie i wziął głęboki oddech.

– Logan – dodała Helen poważnym tonem, który sygnalizował, że to, co chciała powiedzieć było ważne. – Nigdy wcześniej nie byłeś świadkiem przemiany, więc muszę cię ostrzec – proces myślenia dziewczyny nie będzie całkiem jasny po obudzeniu się po raz pierwszy.

– Co masz na myśli? – zapytał.

– Przemienieni często są zdezorientowani i nie myślą racjonalnie po przebudzeniu. Mają problem z zaakceptowaniem dowodów, co do ich nowego stanu i walczą z tym – a ich umysł jest często w takim zamieszaniu, że ich umiejętność logicznego myślenia wylatuje przez okno. Może wymyślać wszelakie usprawiedliwienia, co do tego, co się tutaj dzieje, wiele z nich może być dziwacznych. Po prostu bądź cierpliwy, dopóki jej umysł się nie rozjaśni i nie będzie zdolna tego zaakceptować. Postaraj się nie wstrząsnąć nią za bardzo. Logan skinął powoli głową, trawiąc słowa, które wypowiedziała jego przyjaciółka.

– Dobrze. — zapewnił ją — Zrobię co w mojej mocy.

— Wiem, że tak — Helen poklepała go czule po policzku po czym podążyła do drzwi. — Natychmiast zadzwoń, kiedy się obudzi. Przyjadę, żeby ci pomóc — to były ostatnie wypowiedziane przez nią słowa, zanim drzwi się za nią zamknęły.

Dobrze jest mieć przyjaciół, pomyślał uśmiechając się do siebie pod nosem, a potem odwrócił się do swojej podopiecznej.

🩸🩸🩸

Była oszołomiona i zdezorientowana, nie miała pojęcia, co się z nią działo, nawet nie potrafiła tego ogarnąć, mimo tego, że umysł miała nieznośnie trzeźwy. Ból, który nagle zaczęła odczuwać był kłujący i rozdzierający, zupełnie odmienny i stopniem intensywności nie podobny nawet do tego, jakiego doświadczyła, gdy we wczesnym dzieciństwie przydarzył się jej niefortunny wypadek i złamała nogę, spadając z drabiny prowadzącej na strych. Ciepło wydawało się być takie realne, zdawało się ją parzyć coraz bardziej, a wrażenie było takie, jakby chwyciła obiema rękami elektryczną prostownicę z niewłaściwej strony. Zebrała w sobie wszystkie siły, jakie miała, starając się na tym wyjątkowo nieprzyjemnym doznaniu nie koncentrować. Próbowała odciąć się w jakiś sposób od tego, lecz kiedy to robiła raz po raz traciła przytomność i ogarniała ją nieprzenikniona ciemność. Była zbyt słaba, żeby móc z tym walczyć, dlatego też pozwoliła pochłonąć się niemal całkowicie mrokowi i czerni. Gdy tam przebywała, zrozumiała, że było to dla niej dobre, bo wtedy nie odczuwała właściwie żadnego bólu, i udawało się odliczać z momentu agonii całe sekundy, a nawet minuty, które wydawały się trwać całą wieczność lub nawet dłużej. Wtedy zaczynała myśleć o tych wszystkich cudownych i wartych zapamiętania chwilach, które spędziła z najbliższą rodziną, lub przyjaciółmi. Te wspomnienia zalewające jej mózg, sprawiały, że coraz trudniej było jej powrócić do rzeczywistości, która ją otaczała i uczepić się jej, niczym płonącego stosu, ale próbowała to zrobić. Po pewnym czasie jednak odzyskiwała świadomość i powracała do realności, gdzie znajdowała się na jawie. Tam odnosiła wrażenie, jakby wszystkie jej kości łamały się każda z osobna i w tym samym czasie była bita przez zawodowego mistrza bokserskiego. Zdawała sobie sprawę, że istniały rzeczy znacznie bardziej ważniejsze niż te wszystkie tortury, którym była przez kogoś poddawana, ale w tamtej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, choć starała się.

Przez ten czas ból zmienił swój charakter, stał się ostry i palący oraz zdawał się promieniować z każdej cząstki ciała, jakby wszystkie zakończenia nerwów stanęły w ogniu i spalały się. Była prawie pewna, że cierpiała z powodu grypy, która doprowadziła ją do tego stanu, bo jej ciałem wstrząsały konwulsyjne, gwałtowne drgawki i dreszcze. Drżała cała od stóp do głów, w dodatku trawiła ją silna gorączka od środka - co najmniej czterdzieści dwa stopnie. Leżała na boku, okryta kocem, z kolanami przyciśniętymi do piersi i dłomi zaciśniętymi w pięści, tak mocno, że aż pobielały kostki jej palców, próbując powstrzymać kolejne fale bólu. Nie umiała przypomnieć sobie, jak to wszystko się zaczęło i nie wyobrażała sobie, że kiedyś miał nadejść koniec tych okropnych męczarni. Dreszcze połączone z mimowolnymi, drobnymi i nieskoordynowanymi ruchami mięśni, pojawiały się co kilka minut i trwały nawet przez godzinę. Kiedy drżenie ustępowało, zaczynało się straszliwe uczucie gorąca, jej tętno rosło coraz bardziej gwałtownie, a temperatura ciągle się zwiększała. Dziewczyna wiła się i przekrecała z boku na bok, jej mięśnie drżały, jakby w jej żyłach nie płynęła już krew, tylko żrący kwas, który docierał i zatruwał każdy fragment jej fizyczności. Jej długie czarne włosy były mokre od potu wstępującego na czoło i posklejane ze sobą, lekko otwarte usta łapczywie łapały powietrze, a ręce miała zaciśnięte kurczowo na bawełnianym prześcieradle. Wydawać by się mogło, że w porównaniu z tym okropnym bólem całe jej dotychczasowe życie nie było nic warte. Z wielką chęcią oddałaby wszystkie najlepsze i najpiękniejsze wspomnienia za oszczędzenie kolejnej sekundy tych

męczarni. W tym splocie zalewającego ją cierpienia, była w stanie rozróżnić jedno, zupełnie inne doznanie, będące nieprzyjemnym, lodowatym uściskiem w okolicach żołądka. Momentami ból tak przybierał na sile, że myślała, że za chwilę wyzionie ducha i była nawet pogodzona z rychłym spotkaniem ze śmiercią. W tamtej chwili niczego tak bardzo nie pragnęła, jak tego, żeby ktoś zjawił się i ją dobił, choć jeszcze nie chciała odchodzić. Wrzeszczała z bólu poczucia bezsilności. Jęknęła, zbladła jak ściana, potem oblała się rumieńcem i zaczęła kasłać, plując krwią. dziła sobie strun głosowych. Darła się też dlatego, że wszystkie te uczucia, które w sobie dusiła, walczyły o pierwszeństwo i podchodziły do palącego żarem gardła, niczym gorąca lawa wulkaniczna. Palcem wskazującym zaczęła uważnie badać jamę ustną i opuchnięte oraz obolałe dziąsła, aż wreszcie na nie natrafiła. Jej górne trójki nadwrażliwe na dotyk, były lekko wydłużone i zaostrzone na końcach, przekształcając się w centymetrowej długości kły. Jęknęła, zbladła jak ściana, potem oblała się rumieńcem i zaczęła kasłać, obficie plując krwią.

,,Chyba umieram" — pomyślała spanikowana i ta myśl ją przeraziła.

Nigdy nie wyobrażała sobie momentu własnej śmierci, nawet o tym nie myślała, ale nie sądziła, że odejdzie z tego świata w sposób mało estetyczny i pozbawiony duchowości. W wielu filmach i książkach ukazane to było jako coś romantycznego, albo za coś, a nie tak... byle jak.

— Pali mnie! — krzyczała głośno. Łzy cisnęły jej się do oczy z taką mocą, że nie była w stanie ich dłużej powstrzymać. - Moja krew się pali! - powtarzała już znacznie ciszej, z szeroko otwartymi oczami, które zatrzymały się na twarzy mężczyzny, siedzącego na prostym, drewnianym krześle w kącie pokoju. Słysząc ten przeszywający na wskroś wrzask, przepełniony cierpieniem odbijający się echem w pomieszczeniu, podszedł do niej.

— Co się ze mną dzieje? Czy ja... umieram? — zapytała przez zaciśnięte zęby i wyciągnęła rękę w jego kierunku. Zrobiła to bez zastanowienia, jakby błagając go, żeby to wszystko zakończył w tym właśnie momencie.

— Spokojnie, to będzie trwać tylko kilka minut i już więcej się nie powtórzy. — Starał się przemawiać do niej spokojnym, niemal ojcowskim tonem głosu, zdradzającym szczere zatroskanie, ale też wyczuwalne napięcie.

— Co takiego? — Spomiędzy spierzchniętych i popękanych warg, wydobyły się pęcherzyki powietrza, które ułożyły się ledwie w słyszalny szept. Gdy mówiła, nadal nie przestawała się trząść i szarpać. Przez cały ten czas patrzyła prosto w ciemne oczy nieznajomego, ale nie wyczytała z nich zupełnie nic, żadnych emocji.

— Przechodzisz proces przemiany — odparł, siadając na brzegu łóżka i przyglądał jej się czas jakiś z głębokim współczuciem i niemalże politowaniem, jakie wzbudzają nieszczęśliwi u tych, co zaznali udręki.

Chciała zapytać się go co miał na myśli mówiąc te słowa, gdyż ich sens wogóle zdawał się do niej nie docierać. Jednak nie mogła już więcej wydobyć dźwięku; płuca paliły ją żywym ogniem i gardło miała ochrypnięte od ciągłego zawodzenia i jęczenia. Odsunął na bok koc, którym była szczelnie okryta i wyciągnąwszy rękę, dotknął jej rozpalonego i wilgotnego czoła, stwierdzając z przekonaniem, że gorączka powinna niedługo minąć bezpowrotnie.

Chociaż tortury nie zelżały ani odrobinę - wręcz przeciwnie, stały się jeszcze silniejsze, zaczęła rozwijać w sobie nową zwiększoną wrażliwość, dzięki której dawało się ocenić każdy przenikający jej żyły płomień z osobna - odkryła, że umiała oderwać się od niego i nie myśleć o tym, przez co przechodziła. We wnętrzu tego pożaru usłyszała nagle rytm pulsu i uświadomiła sobie z lekkim opóźnieniem, że znalazła swoje serce — akurat w takiej chwili, że zaraz gorzko tego pożałowała. Jej krew teraz przepływała przez żyły i tętnice szybko i mocno, sprawiając, że naczynka krwionośne rozszerzały się i pojawiały na bladej, alabastrowej skórze. Powieki paliły ją, zupełnie jakby płakała przez całą noc, a u ustach czuła nieprzyjemny, metaliczny posmak, bo mocno przygryzła dolną wargę. W chwili wolnejorod bólu, przesunęła się niespokojnie na łóżku, żeby zmienić pozycję, kiedy coś pociągnęło ją delikatnie za ramię. Widok zestawu dożylnego obok stojącego jej łokcia sprawił, że otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zamarła. Jej spojrzenie podążyło do wyraźnej rurki, biegnącej od torebki, która zwisała na stanowisku dożylnym. Torba wydawała się wypompowana z powietrza i pusta, ale kropla albo dwie płynu pozostały — wystarczyło, żeby Nicole mogła rozpoznać, że to krew.

♠️♠️♠️

***2666 słów***


Rozdział 2

 Nicole zapiszczała głośno, a potem odzyskała panowanie nad swoim ciałem, szybko się odwróciła i rzuciła się do szaleńczego biegu. Biegła  tak szybko ile miała w nogach siły, zachowywała się jak rozszalała kobieta, brnąc zupełnie na oślep i nie wiedząc nawet dokąd tak naprawdę biegła. Dziewczyna czuła mocne bicie swojego serca, które tłukło się w jej piersi jak oszalałe, jej puls również szalał, a krew mocnymi falami uderzała jej do głowy. Słyszała swój oddech, który był ciężki, charczący, momentami nawet świszczący, przypominający atak astmy.

— Czuję twój strach, ty mała suko! — krzyczał za nią jej oprawca. — Myślisz, że możesz mi uciec, zdziro? Choćbyś nawet chciała, to nie uciekniesz przede mną! I tak zbyt dużo widziałaś!

Dziewczyna nadal biegła, ale w nogach czuła narastające skurcze, kolana się pod nią uginały, czuła tylko osłabienie, ból i wielkie zmęczenie, które rozlewało się po jej plecach. W głowie jej szumiało, coś jakby paskudny szum i dudnienie, jakby ktoś zaczął tam grać na bębnach. Przed oczami pojawiły się mroczki, krew pulsowała w skroniach, a płuca, choć zadławione, zdrewniałe nie nadążały tłoczyć dość powietrza. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, łzy strachu przerażenia i bezsilności ciekły po jej policzkach. Próbowała dotrzeć do miejsca, w którym będzie bezpieczna, choć nie miała pojęcia, gdzie to może być i czy w ogóle takie miejsce istniało. Pędziła najszybciej, jak tylko potrafiła, aż nieoczekiwanie poślizgnęła się, upadła, znowu się podniosła, chociaż z trudem. 

Zdołała jedynie unieść ręce do góry, w obronnym geście, kiedy coś niespodziewanie uderzyło ją w tors, zwalając z nóg i przewracając na ziemię. Cios zadany przez oprawcę był wyjątkowo potężny, toteż ogłuszona straciła równowagę i upadła na brzuch, twarzą skierowaną do dołu, w niewielkim stopniu amortyzując upadek rękami. Niemal paraliżujący i odbierający zdolność racjonalnego analizowania strach sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm i zabiło mocniej, a oddech uwiązł w gardle. Płuca palące niczym ogień nie pozwoliły na zaczerpnięcie choćby płytkiego oddechu, wobec tego jakiś czas leżała nieruchomo, kompletnie milcząca i bezradna. Wydała z siebie cichy z trudem powstrzymywany pisk, gdy jego dłoń chwyciła ją za długie lśniące włosy, skręcając je niczym powróz i krzyknęła, gdy gwałtownym i brutalnym szarpnięciem podnosi ją. Próbowała się bronić, szarpała się usiłując wyrwać z jego żelaznego uścisku, ale był wręcz niewiarygodnie silny. Bez ceregieli popchnął ją mocno, przypierając do ściany jakiegoś budynku, chwycił ją za gardło, tak mocno, że z trudem mogła złapać oddech, a następnie potem przycisnął całym swoim ciałem. Osaczona przez niego wystraszona i przerażona do granic możliwości dziewczyna nie miała praktycznie żadnych szans na ucieczkę.

— Przeszkodziłaś mi w posiłku, ty mała dziwko — wysyczał wściekle, tuż koło jej ucha. — Nie zwalniając morderczego uścisku z jej gardła sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej niewielki składany nóż, który wyglądał wyjątkowo paskudnie. Otworzył ostrze, które pokryte było brunatnym nalotem, chyba zaschniętą krwią, a potem zwolnił uścisk. Nicole postanowiła wykorzystać tę, być może nawet jedyną szansę, którą miała i zaczęła się szarpać, wyrywać i histerycznie krzyczeć, mając nadzieję, że ktoś kto przebywał akurat w pobliżu, usłyszałby jej wołanie o pomoc i wybawił ją z opresji.

— Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!

— Jeszcze raz się odezwiesz ty kurwo, a z przyjemnością wyrwę ci język!

W tej samej chwili poczuła na szyi coś zimnego. Pochyliła głowę, by prędko zdać sobie sprawę z tego, że na jej gardle znajdowało się ostrze noża. Dziewczyna chciała krzyknąć, lecz zanim zdołała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, dłoń zakończona pazurami zaległa na jej ustach. Poczuła piekący ból na twarzy i krzyknęła, gdy ostro zakończony szpon wbił jej się w policzek, głęboko aż do samej kości upuszczając strużkę krwi. — Tylko spróbujesz się ruszyć, a poderżnę ci gardło — ostrzegł ją, grożąc jej dłonią zaciśniętą w pięść — a potem będę z radością patrzył, jak wykrwawiasz się na śmierć.

— Proszę, nie rób mi krzywdy – błagała drżącym głosem, czując jak po policzkach kapią jej z trudem powstrzymywane łzy.

— Powiedziałem, zamknij się – wysyczał napastnik. Przeszywające Nicole na wskroś źrenice, rozszerzyły się, a następnie zwęziły niczym u kota — Masz szczęście, że nakarmiłem się nią do syta, inaczej byłabyś już martwa. Potwór pochylił się, a potem zlizał cienką strużkę krwi wypływającą z rany zadanej na policzku. Nicole skrzywiła się, gdy jego gorący wręcz język skierował się na ranę. Nicole nie mogła się w ogóle poruszyć, była niczym jak sparaliżowana. Jej umysł, który pracował na najwyższych obrotach ponownie rwał się do ucieczki, ale ciało nie zamierzało jej słuchać. Mężczyzna odsunął się, a Nicole zobaczyła na jego ustach czerwone kropelki krwi.

— AB RH– — mlasnął z zadowoleniem. — Wyjątkowo rzadka i smaczna grupa. Jesteś przepyszna i posmakowałaś mi bardziej niż tamta zdzira. Jej krew pozostawiła mi w ustach gorzki posmak.

— Czego ode mnie chcesz? Pieniędzy? W portfelu nie mam zbyt wiele.

— Pieniędzy, mówisz... — Nicole poczuła gwałtowne szarpnięcie, gdy wyrwał jej torebkę. — W takim razie zobaczymy, co tutaj masz.

Usłyszała, jak wszystko co do tej pory znajdowało się w jej wnętrzu zostało wysypane na ziemię.

— Kurwa — zaklął przeciągle i splunął na ziemię. — Nic tutaj nie masz.

Mimo ogarniającego ją przerażenia zerknęła w bok, ale stała jak sparaliżowana, a jej stopy wydawały się wręcz wrośnięte w ziemię. Nicole nie była w stanie się poruszyć. Mężczyzna schylił się, szukając najprawdopodobniej czegoś wartościowego wśród rzeczy, które dopiero co wysypał.

— A jednak – wysyczał zadowolony.

Podejrzewała że znalazł małą portmonetkę, która na pierwszy rzut oka mogła wydawać się kosmetyczką. Odszedł kawałek na bok i odwrócony do niej plecami przeglądał jej zawartość.

— Dlaczego nie mogę się poruszyć? Co mi zrobiłeś?

Zignorował jej pytanie.

— Jasna cholera! — Dotarło do jej głowy. – Tylko tak mało kasy masz przy sobie, suko?– wycedził przez zaciśnięte zęby jej oprawca odwracając się i podchodząc do niej szybkim krokiem.

Czuła pulsujący ból i spływającą po policzku ciepłą strużkę. Prawdopodobnie jej policzek został rozcięty, a z rany wolno zaczęła sączyć się krew. Dziewczyna rozpłakała się na dobre, dłużej nie mogła już powstrzymać szlochu, który uwiązł jej w gardle.

— Czym ty do kurwy nędzy jesteś? — zapytała potwora, czując jak łzy ponownie napełniają jej oczy.

— Jestem śmiercią i twoim najgorszym koszmarem — wychrypiał.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytała ponownie, łamiącym się ze strachu głosem.

Nagle Nicole poczuła się tak, jakby zapadała się w pustą i głuchą ciemność, zniekształcona demoniczna twarz szalonego napastnika na moment zniknęła, a wokół niej zrobiło się całkiem czarno. Po upływie chwili zrobiło się nieco jaśniej, lecz i tak nadal wszystko spowijał mrok, a wystraszona, przerażona i sparaliżowana strachem i niemocą dziewczyna nie widziała nic, oprócz niewyraźnych cieni.

— Chcę, żebyś krzyczała z bólu, który będę ci zadawał.

W tej samej chwili spadła na nią seria bolesnych ciosów. Poczuła uderzenie w twarz, po czym jej brzuch rozerwał ból tak wielki, że zaczęła się krztusić. Nicole była niczym sparaliżowana, dziewczyna w panice pomyślała, że to już zbliżał się jej nieuchronny koniec.

Zdążyła tylko zwinąć się w pozycję płodową i instynktownie zasłonić twarz rękoma, kiedy napastnik zaczął ją kopać po całym ciele. Podczas inkasowania pierwszych uderzeń, spadających na przedramiona, nogi i pośladki, sądziła, że szybko przerwie atak, wysyczy kilka ostrzegawczych słów i siarczystych przekleństw, skierowanych pod jej adresem, po czym odejdzie. Cały czas krzyczała i wołała o pomoc, starając się chwycić bandytę za nogę i tym sposobem stawić choć minimalny opór, jednakże tamten był wręcz nienaturalnie silny.

Przyjęła jeszcze kilka mocnych kopniaków wymierzonych w kręgosłup i nagle dalsze katowanie skończyło się. Z ust dotkliwie pobitej dziewczyny wydobywało się teraz osobliwe rzężenie oraz gulgot, pochodzące najwyraźniej z oskrzeli. Rzucił się na nią, zadając ciosy nożem niemalże na oślep. Nicole wrzasnęła, potem jej krzyk przeszedł w charkot i jęk. Najpierw zmasakrował jej twarz, pociął ją nożem, potem zadał jej kilkadziesiąt płytkich ciosów nożem, w głowę, tułów uderzając z coraz większą siłą, jakby stopniowo tracił nad sobą kontrolę. Zaraz potem poczuła ostry, piekący ból w okolicy szyi przypominający użądlenie osy, który narastał coraz bardziej. Miała wrażenie że ktoś gryzie ją w kark; ostre zęby przecięły skórę i poczuła krew spływającą po piersiach z przerażającą szybkością. Rozerwał jej skórę i mięśnie z brutalną gwałtownością wygłodniałego zwierzęcia, ale nie miał czasu na pożywienie się. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przestał i odskoczył od niej, a po chwili uciekał już między budynkami, jakby coś lub ktoś go spłoszyło. Bardzo ostrożnie podniosła rękę do rany na karku i poczuła lepkie ciepło i wilgoć. Jej wzrok był zamglony, ale widziała krwistoczerwoną plamę na palcach wystarczająco wyraźnie. Jej pole widzenia zwężało się i ciemniało, zupełnie jakby oczy same się zamykały.

Wraz ze znaczną utratą krwi stopniowo coraz bardziej traciła przytomność i była pewna, że wkrótce znajdzie się w objęciach śmierci. Odbierała dźwięki z otoczenia tak, jakby znajdowała się pod powierzchnią wody. Chociaż kręciło jej się w głowie i było jej niedobrze, odczuwała coś w rodzaju ulgi, że ból wkrótce minie.

Nieoczekiwanie umierająca i wykrwawiająca się niemalże na śmierć dziewczyna kątem oka dostrzegła blisko siebie jakiś ruch i z trudem obróciła głowę w tamtą stronę. Dostrzegła niewyraźne sylwetki dwóch nieznanych mężczyzn, których jej napastnik najprawdopodobniej się przestraszył i zbiegł z miejsca. Jeden z nich był wyraźnie czymś zaniepokojony, co zdradzał ton jego głosu.

— Próbowałem powstrzymać krwawienie, ale obawiam się, że dla niej jest już za późno — powiedział cicho. — Nic nie może jej uratować.

Poczuła jak ktoś ostrożnie podnosi  ją na  kolana  i  klęska  za nią, podtrzymując ją w  talii. Nicole myśląc, że to jej napastnik wrócił i postanowił dokończyć swojego dzieła spróbowała  się  ruszyć,  wyrywać, ale nie udało się to jej. Pisnęła cicho i  usiłowała uwolnić się z jego uścisku, kiedy dotknął rany na jej karku i pogłaskał czule po głowie.

— Bądź spokojna. Chcę ci tylko pomóc. — przemawiał do niej głosem zdecydowanym, ale spokojnym, jakby był doskonale świadomy tego, co zamierza zrobić. — Dobrze wiesz, że jest sposób aby ją ocalić. Jedna rzecz może uratować tej dziewczynie życie.

Po chwili ponownie poczuła  kłujący ból w okolicach szyi. Dotykając tego miejsca pod palcami wymacała coś w rodzaju odkształcenia, jakby dwie małe, ale głębokie ranki. Miejsce to zaczęło płonąć żywym żywym ogniem, a ona sama poczuła jak robi się jej niedobrze.

— Logan, co ty do cholery myślisz że wyprawiasz? Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz jej przemienić.

— Ona umiera Joseph —powtórzył mężczyzna, który jak się okazało na imię miał Logan.

— Mamy zasady co do tych rzeczy. — wtrącił. — Nie możesz przemieniać ludzi jak popadnie i nie możesz zrobić tego bez wyraźnego pozwolenia osoby, którą chcesz przemienić.

– Mam pozwolenie na przemianę podopiecznej

– Podopiecznej! – Głos tego tajemniczego Josepha był raczej podekscytowany niż zmartwiony.

– Naprawdę chcesz oddać jedyne pozwolenie, które masz w ciągu stu lat na uczynienie tej dziewczyny swoją podopieczną? — zapytał. — Co będzie jeśli jej nie polubisz?

— Wtedy nie będę miał podopiecznej.

— Stary,  to jeszcze  dobrze przemyśl tę decyzję. Większość z nas nie lekceważy zostania Mistrzem. Ja sam nie miałem planów zostania Mistrzem, ale gdy już musiałem, to przemieniłem tylko Helen. Stanie się Mistrzem to wielka odpowiedzialność, głębsza niż jakakolwiek więź.

— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i jestem gotowy, aby wziąć tę odpowiedzialność na siebie.

— Logan, obyś nie żałował tej decyzji.

— Nie będę. — Zapewnił.

Cichy głos w jej głowie podpowiadał jej, że ta rozmowa dwóch nieznajomych, z której zupełnie nic nie zrozumiała, będzie ostatnim co zapamięta.

— Pij  — powiedział.

Poczuła jak wepchnięto  jej  w  usta  coś  ciepłego  i  mokrego, poczuła charakterystyczny  smak  żelaza  i  soli. Z chwilą gdy kilka drobnych kropel spłynęło na jej popękane wargi, lekko drgnęła, niespodziewanie otwierając oczy. Miała niesamowicie niebieskie tęczówki, nakrapiane punkcikami barwy karmelu, zlewające się kolorystycznie z białkami.

 — Nie... — wymamrotała cicho, omal się nie zakrztuszając.

Zupełnie nie zwracając uwagi na jęki i słabe protesty, ponownie przycisnął krwawiący nadgarstek do ust, zmuszając ją, aby napiła się posoki. Wreszcie po upływie dwóch, może trzech minut usta dziewczyny rozchyliły się spragnione, a delikatny język wyciągał się w poszukiwaniu żródła wypływającej krwi. Jej gardło poruszyło się małym konwulsyjnym przełknięciem, gdy zaczęła pić, najpierw powoli i ostrożnie ssając, potem coraz szybciej, gdy zrozumiała, że być może dzięki temu szybciej wróci do zdrowia i odzyska siły. Karmazynowa kropla spłynęła z kącika posiniałych, lekko tylko zaróżowionych ust, kreśląc czerwoną linię na policzku.

— Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz — powiedział.

Chwycił jedną ręką jej głowę, a następnie jednym szybkim precyzyjnym ruchem skręcił jej kark. Było to bezbolesne i dziewczyna nic nawet nie poczuła, nawet nie była świadoma tego, że właśnie w tej chwili zakończyło się jej marne, ludzkie życie, którego tak kurczowo się trzymała. Teraz pozostawało tylko czekać, aż proces przemiany się rozpocznie.

♠️♠️♠️

♠️2100 słów ♠️

Dziękuję za przeczytanie tego rozdziału.  Jeśli rozdział się podobał, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza.


Rozdział 1

  Trzęsąc się z przenikającego jej ciało zimna, Nicole mocno naciągnęła kaptur na głowę i wcisnęła skostniałe i ręce w kieszenie kurtki. W ten sposób próbowała ochronić się przed lodowatym wiatrem smagającym jej policzki i chłodem, lecz nie przynosiło to żadnego rezultatu. Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów.

Mieszkała w niewielkiej dzielnicy mieszczącej się na północnych obrzeżach miasta, która według powszechnie panującej opinii wielu jej mieszkańców uchodziła za względnie spokojną. Pomimo tego, niezwykle rzadko zdarzało się, że dziewczyna wychodziła gdzieś sama, jakby obawiała się, iż mogło przydarzyć się jej coś wyjątkowo złego. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku starała się raczej unikać samotnych przechadzek, po okolicy,  gdyż dobrze wiedziała, że  te znajome tereny nie należały do szczególnie bezpiecznych. W niewielkim liczącym zaledwie szesnaście tysięcy mieszkańców miasteczku, bowiem niemal codziennie pojawiało się jakieś nieznane oraz podejrzanie wyglądające towarzystwo, przejawiające agresywne zachowanie wobec najbliższego otoczenia. Chociaż nigdy Nicole nie uważała się za osobę wyjątkowo strachliwą, głównie dlatego, że przez dwadzieścia lat jej życia, nie przytrafiło się jej nic traumatycznego oprócz niefortunnego wypadku którego doświadczyła, gdy we wczesnym dzieciństwie złamała nogę, spadając z drabiny prowadzącej na strych. Posiadała jednak to niezwykle wybujałą wyobraźnię, która podsyłała jej same najczarniejsze scenariusze, więc  obawiała się, że mogłaby przypadkiem natknąć się na tych chuliganów i stać się ich ofiarą. Ponadto na osiedlu, cieszącym się raczej dobrą reputacją, coraz powszechniej dochodziło do niezbyt poważnych przestępstw takich jak drobne kradzieże mienia czy wykroczenia. Niestety niektórzy mieszkańcy nie usiłowali się podejmować jakichkolwiek działań, mających na celu ograniczenie aktów wandalizmu, ponieważ najczęściej uznawali że tego typu incydenty ich nie dotyczyły.Jakby tego było mało, całkiem niedawno podczas przeglądania rubryk zamieszczonych w lokalnym brukowcu, natrafiła na pewien interesujący artykuł. Pisano w nim, że grupa ludzi, która udała się na biwak w  pobliskim lesie, zupełnie przypadkiem dokonała makabrycznego znaleziska.W czasie kempingu natknęli się na ludzkie szczątki płci żeńskiej, w stanie intensywnego rozkładu i należące najprawdopodobniej do Kelly Anderson — młodej dziewczyny, której zaginięcie rodzina zgłosiła zaledwie kilka miesięcy wcześniej. To zabójstwo zainteresowało prawie wszystkie miejscowe media i przez wiele tygodni nie znikało z nagłówków gazet, a także czołówek wiadomości, szybko stając się tematem numer jeden odnośnie najróżniejszych plotek. Ponadto Nicole dowiedziała się iż, tutejsza policja zaangażowała w rozwiązanie tej sprawy wszystkie dostępne środki, jednakże mimo podjętych starań, mordercy wciąż nie udało się schwytać. Dwudziestolatka wracała właśnie z pracy do domu po zakończeniu drugiej zmiany.

Od dziesięciu miesięcy pracowała w dużym zakładzie produkcyjnym zajmującym się produkcją serów. Była pracownikiem produkcji niższego szczebla, a więc była pracownikiem fizycznym. Zajmowała się ona najczęściej pracą przy linii produkcyjnej,a do jego głównych zadań należało wykładanie towarów na taśmę produkcyjną, etykietowanie ich, a następnie pakowanie. Ostatnim elementem pracy na produkcji było w tym przypadku załadunek towarów i odpowiednie przygotowanie ich do wysyłki. Praca była dla niej dosyć ciężka, ale przynajmniej co miesiąc miała stały dopływ gotówki, który pozwolił się jej uniezależnić od rodziców, przynajmniej jeśli chodziło o kwestie związane z finansami. Zewsząd Nicole otaczała głucha cisza, chociaż co prawda z oddali co dało się usłyszeć odgłosy miasta, tutaj jednak wszystko spowite było swoistym bezruchem, pozbawionym dźwięków. Drzewa skutecznie tłumiły wszelkie hałasy, A jednak to one właśnie kreowały niesamowity, mroczny, przerażający nastrój. Każdy szelest liści, targanych słabym, chłodnym wiatrem, odbijał się głuchym echem, zdawał się być straszny i sprawiał, że chociaż Nicole miała na sobie kurtkę, po plecach przebiegł jej zimny, wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz.

Czuła wręcz irracjonalny lęk, który niemalże odbierał jej zdolność logicznego myślenia, ale mimo to, krok za krokiem zagłębiała się w tą groźną scenerię niczym z krwawego horroru, gdzie ofiara kończy zwykle z wnętrznościami przewleczonymi na drugą stronę. Zdecydowanie musiała przestać oglądać tego rodzaju filmy, chociaż uznawała się za ich wierną fankę.

A teraz znajdowała się tutaj całkiem sama w środku nocy i to z własnej woli, narażając samą siebie na niebezpieczeństwo. Kto wie co mogło czaić się w gęstym nieprzeniknionym mroku... Gdyby ktoś ją tutaj zaatakował... Jak dużą szansę miałaby na to, aby zdołać się uratować? Nie mogłaby liczyć na niczyją pomoc, bo zwyczajnie w promieniu co najmniej kilkuset metrów nie było nikogo, kto mógłby pospieszyć damie znajdującej się w opałach.

„Jesteś taka niemądra, Nicole" — skarciła samą siebie w myślach, przeklinając własną głupotę. Dziewczyna poprawiła zsuwający się z ramienia pasek torebki i odruchowo spojrzała na zegarek, na jej nadgarstku, ale nie dane było jej dowiedzieć się, która aktualnie była godzina. Szybko sobie przypomniała, że kiedy szykowała się w pośpiechu (jak zwykle) do pracy, zostawiła go na nocnym stoliku obok łóżka.

Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Mimo wszystko nadal spięta do granic wytrzymałości przyśpieszyła kroku, starając się jak najszybciej dotrzeć do ruchliwego skrzyżowania, gdzie świat, jak się spodziewała, wydawał się jej znacznie bezpieczniejszy.

W miejscu, do którego właśnie doszła, ulica Zamkowa zakręcała ostrym łukiem w taki sposób, przez moment znalazła się otoczona zewsząd samym tylko lasem.

Przed sobą widziała jedynie pogrążony w ciemności las a odwróciwszy się i spojrzawszy za siebie ujrzała dokładnie taki sam widok jak ten z przodu. Ogarniające ją wcześniej uczucie strachu ponownie sięgnęło zenitu i dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, rozglądając się wokół. Poczuła jak serce zaczęło walić jej niczym oszalałe. Byłam przerażona do granic możliwości, nie widząc niczego, poza mrocznymi drzewami, które zdawały się ją otaczać i zamykać niczym w klatce.Okrążały ją wręcz z każdej strony z każdej strony i odniosła złudne wrażenie, jakby zaczęły się do niej zbliżać. To co ona w tamtej chwili odczuwała nie było już tylko zwykłym strachem, lecz paraliżującym lękiem, z którym nie wiedziała, jak miała sobie poradzić. To zdawało się być o wiele silniejsze od niej samej.Jeszcze tylko kawałek i las się skończy. Mimo to myśl ta wcale nie była dla niej ani trochę pokrzepiająca. Wciąż potwornie się bała, ale tak w zasadzie to nie wiedziała nawet dlaczego, a przede wszystkim czego. Lekko przymknęła oczy, próbując zapomnieć o tym co ją otaczało; w myślach policzyła do dziesięciu i skupiła się na swoim oddechu, który próbowała uspokoić. Sama nie wiedziała nawet dlaczego i czego.

Gdzieś za sobą usłyszała głośny trzask łamiącej się gałęzi i to sprawiło, że dziewczyna przebudziła się i ruszyła biegiem przed siebie, pragnąc jedynie jak najszybciej wydostać się z tego okropnego miejsca, które przyprawiało o ciarki i szybsze bicie serca. Nie patrzyła się na boki, a jedynie kierując wzrok przed siebie wyczekiwała chwili, gdy w końcu znalazłaby się na otwartej przestrzeni, nie otoczonej żadnym cholernie przerażającym lasem. Jej płuca pracowały na najwyższych obrotach, nabierając powietrze z coraz to większym trudem, ale mimo to nie zatrzymywała się ani na moment i parła dalej.

W pewnej chwili w oddali ujrzała światła skrzyżowania oraz przejeżdzające samochody. Pojazdy, które od czasu do czasu przemykały pomiędzy okalającymi ulicę budynkami wydały jej się tak cudownie rzeczywiste. Małe kolorowe autka pojawiały się i równie szybko znikały, więc od razu poczuła niewysłowioną ulgę. Podczas gdy biegła, a odgłosy miasta docierały do niej z coraz większą intensywnością zwolniła i teraz szła. Minęła jeszcze kilka kamienic, które okalały skrzyżowanie, po czym znalazła się na skrzyżowaniu i głównej ulicy.

Musiała minąć jeszcze kilka przecznic, aby dotrzeć do domu, ale tym razem postanowiła skrócić sobie drogę powrotną, wybierając zupełnie inną trasę. Ze względu na wyjątkowo późną porę zazwyczaj ruchliwa i chętnie uczęszczana przez spacerowiczów oraz rowerzystów boczna uliczka, zupełnie opustoszała. Znów myślała nad tym, czy morderca gdzieś tam jest i czyha na kolejną ofiarę i pogrążona w tych ponurych rozmyślaniach, skręciła w niezbyt dobrze oświetlony obskurny zaułek, cuchnący kocim moczem i niewywiezionymi śmieciami. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Nieoczekiwanie usłyszała za sobą odgłos czyichś kroków przytłumionych przez trawę.

Nieco zaskoczona i zaabsorbowana tym faktem zatrzymała się i rozejrzała wokół mrużąc oczy mrużąc oczy i uważnie nasłuchując. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, co mogłoby ją zaniepokoić, lecz potem dźwięk powtórzył się, tym razem znacznie bliżej niej.

— Halo? Czy ktoś tu jest? — zapytała drżącym z przerażenia głosem, jednakże gdy to pytanie pozostało bez odpowiedzi, poczuła się jakoś nieswojo. — Chyba musiałam się przesłyszeć — mruknęła do siebie pod nosem.

Odwróciła się za siebie, aby upewnić się, czy aby na pewno nikt jej nie śledził. Wtedy zauważyła wysokiego mężczyznę, ukrywającego się pod rozłożystymi gałęziami jednego z chylących się ku ziemi drzew. Znajdowała się zbyt daleko, zatem nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jedynie ciemny zarys sylwetki postaci, okrytej długim płaszczem, albo peleryną. Stała tak przez moment i wpatrywała się w nieodległą postać ukrywającą się w pobliskich krzakach. Tymczasem nieznajomy nie wykonał żadnego ruchu, dlatego też zignorowała go i ruszyła dalej idąc znacznie szybciej niż przedtem.

Musiała przejść na drugą stronę, by dalej iść prosto i z tego co pamiętała w tą stronę było bliżej do przystanku autobusowego.

Szła teraz wzdłuż ruchliwej, lecz jak się prędko okazało jedynie za dnia, ulicy, a jednak pomimo to, że nie widziała żadnego przechodnia, to jednak wciąż mijały ją kolejne samochody. Latarnie uliczne świeciły żółtym blaskiem, widziała też liczne barwne reklamy, a światełka diodowych plansz mrugały do niej wesoło, sprawiając, że prawie zupełnie zapomniała o strachu, który towarzyszył jej jeszcze chwilę temu. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Dziewczyna pogrążona w posępnych rozmyślaniach nawet nie zauważyła, kiedy zboczyła z obranej przez nią trasy i znalazła się w innej części dzielnicy — wąskim zaułku zabudowanym niskimi starymi domami, w którym panowały egipskie ciemności.

Przerażająca scena, którą tam zobaczyła, sprawiła, że stanęła nagle w miejscu niczym wryta w ziemię. Dziewczyna zamarła zszokowana nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, chociaż otworzyła usta do krzyku. W wąskiej bocznej uliczce leżało nieruchome ciało martwej dziewczyny, a nad nią pochylał się jakiś wyjątkowo nieprzyjaźnie wyglądający mężczyzna. Nieznajomy osobnik był szczupły, miał krótkie czarne proste włosy, a jego twarz byłaby całkiem przystojna, gdyby nie była tak strasznie zakrwawiona i zdemorfowana, przypominająca oblicze samego szatana: Twarz zmieniła się z bladej w białą z wybrzuszonymi ciemnymi żyłkami, które stały się bardzo widoczne. Jego tęczówki skurczyły się, zmieniły się w nienaturalny odcień płynnego srebra, natomiast białka oczu były całkowicie czarne. Mężczyzna przerwał swój posiłek i popatrzył na Nicole z szerokim uśmiechem na ustach, ukazując w całej swej okazałości zakrwawione charakterystycznie wydłużone kły, które przywodziły na myśl zęby drapieżnika. Z ust ciekła mu cienka strużka krwi, która spływała mu po brodzie i to była najbardziej przerażająca rzecz jaką Nicole widziała w całym swoim dwudziestoletnim życiu.

— Witaj skarbie — powiedział bardzo spokojnym, niskim głosem, którego ton był głęboki i niemalże demoniczny — wygląda na to, że się zgubiłaś.

— Chyba... T... tak — wymówienie tych słów przyszło jej z trudem. Była bardzo blada i roztrzęsiona, tym co właśnie zobaczyła.

— Zobacz co jej zrobiłem. Ty też tak dzisiaj skończysz. To będzie ostatnia noc w twoim życiu.

Przesunął twarz swojej ofiary w lewo i prawo, żeby lepiej ukazać rozmiar obrażeń, których doznała dziewczyna. Już od dawna nie żyła, twarz miała tak zmasakrowaną i poharataną pazurami, że nie sposób było ją zidentyfikować, a gardło było całkowicie rozerwane. Na jej szyi znajdowały się dwie głębokie rany kłute się po obu stronach tchawicy. Z gardła Nicole wydobył niemalże zwierzęcy przeraźliwy krzyk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała i jaki można sobie było wyobrazić. Przerażający wrzask, w którym rozbrzmiewało śmiertelne przerażenie i jednocześnie wołanie, będące wołaniem o pomoc. Dziewczynie cała krew odpłynęła z twarzy i Nicole pobladła niczym wampir na widok krucyfiksu.

Uciekaj. Podpowiedział jej instynkt samozachowawczy. Ratuj się.

♠️♠️♠️

♠️ 2060 słów ♠️

Dziękuję za przeczytanie rozdziału! Jeśli rozdział się podobał, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza! Bedankt!


poniedziałek, 6 grudnia 2021

Nowe 2

 Nicole zapiszczała głośno, a potem odzyskała panowanie nad swoim ciałem, szybko się odwróciła i rzuciła się do szaleńczego biegu. Biegła  tak szybko ile miała w nogach siły, zachowywała się jak rozszalała kobieta, brnąc zupełnie na oślep i nie wiedząc nawet dokąd tak naprawdę biegła. Dziewczyna czuła mocne bicie swojego serca, które tłukło się w jej piersi jak oszalałe, jej puls również szalał, a krew mocnymi falami uderzała jej do głowy. Słyszała swój oddech, który był ciężki, charczący, momentami nawet świszczący, przypominający atak astmy.


— Czuję twój strach, ty mała suko! — krzyczał za nią jej oprawca. — Myślisz, że możesz mi uciec, zdziro? Choćbyś nawet chciała, to nie uciekniesz przede mną! I tak zbyt dużo widziałaś! 


Dziewczyna nadal biegła, ale w nogach czuła narastające skurcze, kolana się pod nią uginały, czuła tylko osłabienie, ból i wielkie zmęczenie, które rozlewało się po jej plecach. W głowie jej szumiało, coś jakby paskudny szum i dudnienie, jakby ktoś zaczął tam grać na bębnach. Przed oczami pojawiły się mroczki, krew pulsowała w skroniach, a płuca, choć zadławione, zdrewniałe nie nadążały tłoczyć dość powietrza. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, łzy strachu przerażenia i bezsilności ciekły po jej policzkach. Próbowała dotrzeć do miejsca, w którym będzie bezpieczna, choć nie miała pojęcia, gdzie to może być i czy w ogóle takie miejsce istniało. Pędziła najszybciej, jak tylko potrafiła, aż nieoczekiwanie poślizgnęła się, upadła, znowu się podniosła, chociaż z trudem. 


Zdołała jedynie unieść ręce do góry, w obronnym geście, kiedy coś niespodziewanie uderzyło ją w tors, zwalając z nóg i przewracając na ziemię. Cios zadany przez oprawcę był wyjątkowo potężny, toteż ogłuszona straciła równowagę i upadła na brzuch, twarzą skierowaną do dołu, w niewielkim stopniu amortyzując upadek rękami. Niemal paraliżujący i odbierający zdolność racjonalnego analizowania strach sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm i zabiło mocniej, a oddech uwiązł w gardle. Płuca palące niczym ogień nie pozwoliły na zaczerpnięcie choćby płytkiego oddechu, wobec tego jakiś czas leżała nieruchomo, kompletnie milcząca i bezradna. Wydała z siebie cichy z trudem powstrzymywany pisk, gdy jego dłoń chwyciła ją za długie lśniące włosy, skręcając je niczym powróz i krzyknęła, gdy gwałtownym i brutalnym szarpnięciem podnosi ją. Próbowała się bronić, szarpała się usiłując wyrwać z jego żelaznego uścisku, ale był wręcz niewiarygodnie silny. Bez ceregieli popchnął ją mocno, przypierając do ściany jakiegoś budynku, chwycił ją za gardło, tak mocno, że z trudem mogła złapać oddech, a następnie potem przycisnął całym swoim ciałem. Osaczona przez niego wystraszona i przerażona do granic możliwości dziewczyna nie miała praktycznie żadnych szans na ucieczkę.


— Przeszkodziłaś mi w posiłku, ty mała dziwko — wysyczał wściekle, tuż koło jej ucha. — Nie zwalniając morderczego uścisku z jej gardła sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej niewielki składany nóż, który wyglądał wyjątkowo paskudnie. Otworzył ostrze, które pokryte było brunatnym nalotem, chyba zaschniętą krwią, a potem zwolnił uścisk. Nicole postanowiła wykorzystać tę, być może nawet jedyną szansę, którą miała i zaczęła się szarpać, wyrywać i histerycznie krzyczeć, mając nadzieję, że ktoś kto przebywał akurat w pobliżu, usłyszałby jej wołanie o pomoc i wybawił ją z opresji.


— Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!


— Jeszcze raz się odezwiesz ty kurwo, a z przyjemnością wyrwę ci język!


W tej samej chwili poczuła na szyi coś zimnego. Pochyliła głowę, by prędko zdać sobie sprawę z tego, że na jej gardle znajdowało się ostrze noża. Dziewczyna chciała krzyknąć, lecz zanim zdołała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, dłoń zakończona pazurami zaległa na jej ustach. Poczuła piekący ból na twarzy i krzyknęła, gdy ostro zakończony szpon wbił jej się w policzek, głęboko aż do samej kości upuszczając strużkę krwi. — Tylko spróbujesz się ruszyć, a poderżnę ci gardło — ostrzegł ją, grożąc jej dłonią zaciśniętą w pięść — a potem będę z radością patrzył, jak wykrwawiasz się na śmierć.


— Proszę, nie rób mi krzywdy – błagała drżącym głosem, czując jak po policzkach kapią jej z trudem powstrzymywane łzy.


— Powiedziałem, zamknij się – wysyczał napastnik. Przeszywające Nicole na wskroś źrenice, rozszerzyły się, a następnie zwęziły niczym u kota — Masz szczęście, że nakarmiłem się nią do syta, inaczej byłabyś już martwa. Potwór pochylił się, a potem zlizał cienką strużkę krwi wypływającą z rany zadanej na policzku. Nicole skrzywiła się, gdy jego gorący wręcz język skierował się na ranę. Nicole nie mogła się w ogóle poruszyć, była niczym jak sparaliżowana. Jej umysł, który pracował na najwyższych obrotach ponownie rwał się do ucieczki, ale ciało nie zamierzało jej słuchać. Mężczyzna odsunął się, a Nicole zobaczyła na jego ustach czerwone kropelki krwi. 


— AB RH– — mlasnął z zadowoleniem. — Wyjątkowo rzadka i smaczna grupa. Jesteś przepyszna i posmakowałaś mi bardziej niż tamta zdzira. Jej krew pozostawiła mi w ustach gorzki posmak.


— Czego ode mnie chcesz? Pieniędzy? W portfelu nie mam zbyt wiele.


— Pieniędzy, mówisz... — Nicole poczuła gwałtowne szarpnięcie, gdy wyrwał jej torebkę. — W takim razie zobaczymy, co tutaj masz.


Usłyszała, jak wszystko co do tej pory znajdowało się w jej wnętrzu zostało wysypane na ziemię.


— Kurwa — zaklął przeciągle i splunął na ziemię. — Nic tutaj nie masz.


Mimo ogarniającego ją przerażenia zerknęła w bok, ale stała jak sparaliżowana, a jej stopy wydawały się wręcz wrośnięte w ziemię. Nicole nie była w stanie się poruszyć. Mężczyzna schylił się, szukając najprawdopodobniej czegoś wartościowego wśród rzeczy, które dopiero co wysypał.


— A jednak – wysyczał zadowolony.


Podejrzewała że znalazł małą portmonetkę, która na pierwszy rzut oka mogła wydawać się kosmetyczką. Odszedł kawałek na bok i odwrócony do niej plecami przeglądał jej zawartość.


— Dlaczego nie mogę się poruszyć? Co mi zrobiłeś?


Zignorował jej pytanie.


— Jasna cholera! — Dotarło do jej głowy. – Tylko tak mało kasy masz przy sobie, suko?– wycedził przez zaciśnięte zęby jej oprawca odwracając się i podchodząc do niej szybkim krokiem.


Czuła pulsujący ból i spływającą po policzku ciepłą strużkę. Prawdopodobnie jej policzek został rozcięty, a z rany wolno zaczęła sączyć się krew. Dziewczyna rozpłakała się na dobre, dłużej nie mogła już powstrzymać szlochu, który uwiązł jej w gardle.


— Czym ty do kurwy nędzy jesteś? — zapytała potwora, czując jak łzy ponownie napełniają jej oczy.


— Jestem śmiercią i twoim najgorszym koszmarem — wychrypiał.


— Czego ode mnie chcesz? — zapytała ponownie, łamiącym się ze strachu głosem.


Nagle Nicole poczuła się tak, jakby zapadała się w pustą i głuchą ciemność, zniekształcona demoniczna twarz szalonego napastnika na moment zniknęła, a wokół niej zrobiło się całkiem czarno. Po upływie chwili zrobiło się nieco jaśniej, lecz i tak nadal wszystko spowijał mrok, a wystraszona, przerażona i sparaliżowana strachem i niemocą dziewczyna nie widziała nic, oprócz niewyraźnych cieni.


— Chcę, żebyś krzyczała z bólu, który będę ci zadawał. 


W tej samej chwili spadła na nią seria bolesnych ciosów. Poczuła uderzenie w twarz, po czym jej brzuch rozerwał ból tak wielki, że zaczęła się krztusić. Nicole była niczym sparaliżowana, dziewczyna w panice pomyślała, że to już zbliżał się jej nieuchronny koniec.


Zdążyła tylko zwinąć się w pozycję płodową i instynktownie zasłonić twarz rękoma, kiedy napastnik zaczął ją kopać po całym ciele. Podczas inkasowania pierwszych uderzeń, spadających na przedramiona, nogi i pośladki, sądziła, że szybko przerwie atak, wysyczy kilka ostrzegawczych słów i siarczystych przekleństw, skierowanych pod jej adresem, po czym odejdzie. Cały czas krzyczała i wołała o pomoc, starając się chwycić bandytę za nogę i tym sposobem stawić choć minimalny opór, jednakże tamten był wręcz nienaturalnie silny. 


Przyjęła jeszcze kilka mocnych kopniaków wymierzonych w kręgosłup i nagle dalsze katowanie skończyło się. Z ust dotkliwie pobitej dziewczyny wydobywało się teraz osobliwe rzężenie oraz gulgot, pochodzące najwyraźniej z oskrzeli. Rzucił się na nią, zadając ciosy nożem niemalże na oślep. Nicole wrzasnęła, potem jej krzyk przeszedł w charkot i jęk. Najpierw zmasakrował jej twarz, pociął ją nożem, potem zadał jej kilkadziesiąt płytkich ciosów nożem, w głowę, tułów uderzając z coraz większą siłą, jakby stopniowo tracił nad sobą kontrolę. Zaraz potem poczuła ostry, piekący ból w okolicy szyi przypominający użądlenie osy, który narastał coraz bardziej. Miała wrażenie że ktoś gryzie ją w kark; ostre zęby przecięły skórę i poczuła krew spływającą po piersiach z przerażającą szybkością. Rozerwał jej skórę i mięśnie z brutalną gwałtownością wygłodniałego zwierzęcia, ale nie miał czasu na pożywienie się. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przestał i odskoczył od niej, a po chwili uciekał już między budynkami, jakby coś lub ktoś go spłoszyło. Bardzo ostrożnie podniosła rękę do rany na karku i poczuła lepkie ciepło i wilgoć. Jej wzrok był zamglony, ale widziała krwistoczerwoną plamę na palcach wystarczająco wyraźnie. Jej pole widzenia zwężało się i ciemniało, zupełnie jakby oczy same się zamykały.


Wraz ze znaczną utratą krwi stopniowo coraz bardziej traciła przytomność i była pewna, że wkrótce znajdzie się w objęciach śmierci. Odbierała dźwięki z otoczenia tak, jakby znajdowała się pod powierzchnią wody. Chociaż kręciło jej się w głowie i było jej niedobrze, odczuwała coś w rodzaju ulgi, że ból wkrótce minie.


Nieoczekiwanie umierająca i wykrwawiająca się niemalże na śmierć dziewczyna kątem oka dostrzegła blisko siebie jakiś ruch i z trudem obróciła głowę w tamtą stronę. Dostrzegła niewyraźne sylwetki dwóch nieznanych mężczyzn, których jej napastnik najprawdopodobniej się przestraszył i zbiegł z miejsca. Jeden z nich był wyraźnie czymś zaniepokojony, co zdradzał ton jego głosu.


— Próbowałem powstrzymać krwawienie, ale obawiam się, że dla niej jest już za późno — powiedział cicho. — Nic nie może jej uratować.


Poczuła jak ktoś ostrożnie podnosi  ją na  kolana  i  klęska  za nią, podtrzymując ją w  talii. Nicole myśląc, że to jej napastnik wrócił i postanowił dokończyć swojego dzieła spróbowała  się  ruszyć,  wyrywać, ale nie udało się to jej. Pisnęła cicho i  usiłowała uwolnić się z jego uścisku, kiedy dotknął rany na jej karku i pogłaskał czule po głowie.


— Bądź spokojna. Chcę ci tylko pomóc. — przemawiał do niej głosem zdecydowanym, ale spokojnym, jakby był doskonale świadomy tego, co zamierza zrobić. — Dobrze wiesz, że jest sposób aby ją ocalić. Jedna rzecz może uratować tej dziewczynie życie. 


Po chwili ponownie poczuła  kłujący ból w okolicach szyi. Dotykając tego miejsca pod palcami wymacała coś w rodzaju odkształcenia, jakby dwie małe, ale głębokie ranki. Miejsce to zaczęło płonąć żywym żywym ogniem, a ona sama poczuła jak robi się jej niedobrze.


— Logan, co ty do cholery myślisz że wyprawiasz? Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz jej przemienić.


— Ona umiera Joseph —powtórzył mężczyzna, który jak się okazało na imię miał Logan.


— Mamy zasady co do tych rzeczy. — wtrącił. — Nie możesz przemieniać ludzi jak popadnie i nie możesz zrobić tego bez wyraźnego pozwolenia osoby, którą chcesz przemienić.


– Mam pozwolenie na przemianę podopiecznej


– Podopiecznej! – Głos tego tajemniczego Josepha był raczej podekscytowany niż zmartwiony.


– Naprawdę chcesz oddać jedyne pozwolenie, które masz w ciągu stu lat na uczynienie tej dziewczyny swoją podopieczną? — zapytał. — Co będzie jeśli jej nie polubisz?


— Wtedy nie będę miał podopiecznej.


— Stary,  to jeszcze  dobrze przemyśl tę decyzję. Większość z nas nie lekceważy zostania Mistrzem. Ja sam nie miałem planów zostania Mistrzem, ale gdy już musiałem, to przemieniłem tylko Helen. Stanie się Mistrzem to wielka odpowiedzialność, głębsza niż jakakolwiek więź. 


— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę i jestem gotowy, aby wziąć tę odpowiedzialność na siebie.


— Logan, obyś nie żałował tej decyzji.


— Nie będę. — Zapewnił.


Cichy głos w jej głowie podpowiadał jej, że ta rozmowa dwóch nieznajomych, z której zupełnie nic nie zrozumiała, będzie ostatnim co zapamięta.


— Pij  — powiedział.


Poczuła jak wepchnięto  jej  w  usta  coś  ciepłego  i  mokrego, poczuła charakterystyczny  smak  żelaza  i  soli. Z chwilą gdy kilka drobnych kropel spłynęło na jej popękane wargi, lekko drgnęła, niespodziewanie otwierając oczy. Miała niesamowicie niebieskie tęczówki, nakrapiane punkcikami barwy karmelu, zlewające się kolorystycznie z białkami.


 — Nie... — wymamrotała cicho, omal się nie zakrztuszając.


Zupełnie nie zwracając uwagi na jęki i słabe protesty, ponownie przycisnął krwawiący nadgarstek do ust, zmuszając ją, aby napiła się posoki. Wreszcie po upływie dwóch, może trzech minut usta dziewczyny rozchyliły się spragnione, a delikatny język wyciągał się w poszukiwaniu żródła wypływającej krwi. Jej gardło poruszyło się małym konwulsyjnym przełknięciem, gdy zaczęła pić, najpierw powoli i ostrożnie ssając, potem coraz szybciej, gdy zrozumiała, że być może dzięki temu szybciej wróci do zdrowia i odzyska siły. Karmazynowa kropla spłynęła z kącika posiniałych, lekko tylko zaróżowionych ust, kreśląc czerwoną linię na policzku.


— Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz — powiedział.


Chwycił jedną ręką jej głowę, a następnie jednym szybkim precyzyjnym ruchem skręcił jej kark. Było to bezbolesne i dziewczyna nic nawet nie poczuła, nawet nie była świadoma tego, że właśnie w tej chwili zakończyło się jej marne, ludzkie życie, którego tak kurczowo się trzymała. Teraz pozostawało tylko czekać, aż proces przemiany się rozpocznie.


♠️♠️♠️


♠️2100 słów ♠️


Dziękuję za przeczytanie tego rozdziału.  Jeśli rozdział się podobał, będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza.


Nowe 1

  Trzęsąc się z przenikającego jej ciało zimna, Nicole mocno naciągnęła kaptur na głowę i wcisnęła skostniałe i ręce w kieszenie kurtki. W ten sposób próbowała ochronić się przed lodowatym wiatrem smagającym jej policzki i chłodem, lecz nie przynosiło to żadnego rezultatu. Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów.


mieszkała w niewielkiej dzielnicy mieszczącej się na północnych obrzeżach miasta, która według powszechnie panującej opinii wielu jej mieszkańców uchodziła za względnie spokojną. Pomimo tego, niezwykle rzadko zdarzało się, że dziewczyna wychodziła gdzieś sama, jakby obawiała się, iż mogło przydarzyć się jej coś wyjątkowo złego. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku starała się raczej unikać samotnych przechadzek, po okolicy,  gdyż dobrze wiedziała, że  te znajome tereny nie należały do szczególnie bezpiecznych. W niewielkim liczącym zaledwie szesnaście tysięcy mieszkańców miasteczku, bowiem niemal codziennie pojawiało się jakieś nieznane oraz podejrzanie wyglądające towarzystwo, przejawiające agresywne zachowanie wobec najbliższego otoczenia. Chociaż nigdy Nicole nie uważała się za osobę wyjątkowo strachliwą, głównie dlatego, że przez dwadzieścia lat jej życia, nie przytrafiło się jej nic traumatycznego oprócz niefortunnego wypadku którego doświadczyła, gdy we wczesnym dzieciństwie złamała nogę, spadając z drabiny prowadzącej na strych. Posiadała jednak to niezwykle wybujałą wyobraźnię, która podsyłała jej same najczarniejsze scenariusze, więc  obawiała się, że mogłaby przypadkiem natknąć się na tych chuliganów i stać się ich ofiarą. Ponadto na osiedlu, cieszącym się raczej dobrą reputacją, coraz powszechniej dochodziło do niezbyt poważnych przestępstw takich jak drobne kradzieże mienia czy wykroczenia. Niestety niektórzy mieszkańcy nie usiłowali się podejmować jakichkolwiek działań, mających na celu ograniczenie aktów wandalizmu, ponieważ najczęściej uznawali że tego typu incydenty ich nie dotyczyły.Jakby tego było mało, całkiem niedawno podczas przeglądania rubryk zamieszczonych w lokalnym brukowcu, natrafiła na pewien interesujący artykuł. Pisano w nim, że grupa ludzi, która udała się na biwak w  pobliskim lesie, zupełnie przypadkiem dokonała makabrycznego znaleziska.W czasie kempingu natknęli się na ludzkie szczątki płci żeńskiej, w stanie intensywnego rozkładu i należące najprawdopodobniej do Kelly Anderson — młodej dziewczyny, której zaginięcie rodzina zgłosiła zaledwie kilka miesięcy wcześniej. To zabójstwo zainteresowało prawie wszystkie miejscowe media i przez wiele tygodni nie znikało z nagłówków gazet, a także czołówek wiadomości, szybko stając się tematem numer jeden odnośnie najróżniejszych plotek. Ponadto Nicole dowiedziała się iż, tutejsza policja zaangażowała w rozwiązanie tej sprawy wszystkie dostępne środki, jednakże mimo podjętych starań, mordercy wciąż nie udało się schwytać. Dwudziestolatka wracała właśnie z pracy do domu po zakończeniu drugiej zmiany.


Od dziesięciu miesięcy pracowała w dużym zakładzie produkcyjnym zajmującym się produkcją serów. Była pracownikiem produkcji niższego szczebla, a więc była pracownikiem fizycznym. Zajmowała się ona najczęściej pracą przy linii produkcyjnej,a do jego głównych zadań należało wykładanie towarów na taśmę produkcyjną, etykietowanie ich, a następnie pakowanie. Ostatnim elementem pracy na produkcji było w tym przypadku załadunek towarów i odpowiednie przygotowanie ich do wysyłki. Praca była dla niej dosyć ciężka, ale przynajmniej co miesiąc miała stały dopływ gotówki, który pozwolił się jej uniezależnić od rodziców, przynajmniej jeśli chodziło o kwestie związane z finansami. Zewsząd Nicole otaczała głucha cisza, chociaż co prawda z oddali co dało się usłyszeć odgłosy miasta, tutaj jednak wszystko spowite było swoistym bezruchem, pozbawionym dźwięków. Drzewa skutecznie tłumiły wszelkie hałasy, A jednak to one właśnie kreowały niesamowity, mroczny, przerażający nastrój. Każdy szelest liści, targanych słabym, chłodnym wiatrem, odbijał się głuchym echem, zdawał się być straszny i sprawiał, że chociaż Nicole miała na sobie kurtkę, po plecach przebiegł jej zimny, wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz. 


Czuła wręcz irracjonalny lęk, który niemalże odbierał jej zdolność logicznego myślenia, ale mimo to, krok za krokiem zagłębiała się w tą groźną scenerię niczym z krwawego horroru, gdzie ofiara kończy zwykle z wnętrznościami przewleczonymi na drugą stronę. Zdecydowanie musiała przestać oglądać tego rodzaju filmy, chociaż uznawała się za ich wierną fankę.


A teraz znajdowała się tutaj całkiem sama w środku nocy i to z własnej woli, narażając samą siebie na niebezpieczeństwo. Kto wie co mogło czaić się w gęstym nieprzeniknionym mroku... Gdyby ktoś ją tutaj zaatakował... Jak dużą szansę miałaby na to, aby zdołać się uratować? Nie mogłaby liczyć na niczyją pomoc, bo zwyczajnie w promieniu co najmniej kilkuset metrów nie było nikogo, kto mógłby pospieszyć damie znajdującej się w opałach.


„Jesteś taka niemądra, Nicole" — skarciła samą siebie w myślach, przeklinając własną głupotę. Dziewczyna poprawiła zsuwający się z ramienia pasek torebki i odruchowo spojrzała na zegarek, na jej nadgarstku, ale nie dane było jej dowiedzieć się, która aktualnie była godzina. Szybko sobie przypomniała, że kiedy szykowała się w pośpiechu (jak zwykle) do pracy, zostawiła go na nocnym stoliku obok łóżka. 


Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Mimo wszystko nadal spięta do granic wytrzymałości przyśpieszyła kroku, starając się jak najszybciej dotrzeć do ruchliwego skrzyżowania, gdzie świat, jak się spodziewała, wydawał się jej znacznie bezpieczniejszy. 


W miejscu, do którego właśnie doszła, ulica Zamkowa zakręcała ostrym łukiem w taki sposób, przez moment znalazła się otoczona zewsząd samym tylko lasem. 


Przed sobą widziała jedynie pogrążony w ciemności las a odwróciwszy się i spojrzawszy za siebie ujrzała dokładnie taki sam widok jak ten z przodu. Ogarniające ją wcześniej uczucie strachu ponownie sięgnęło zenitu i dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, rozglądając się wokół. Poczuła jak serce zaczęło walić jej niczym oszalałe. Byłam przerażona do granic możliwości, nie widząc niczego, poza mrocznymi drzewami, które zdawały się ją otaczać i zamykać niczym w klatce.Okrążały ją wręcz z każdej strony z każdej strony i odniosła złudne wrażenie, jakby zaczęły się do niej zbliżać. To co ona w tamtej chwili odczuwała nie było już tylko zwykłym strachem, lecz paraliżującym lękiem, z którym nie wiedziała, jak miała sobie poradzić. To zdawało się być o wiele silniejsze od niej samej.Jeszcze tylko kawałek i las się skończy. Mimo to myśl ta wcale nie była dla niej ani trochę pokrzepiająca. Wciąż potwornie się bała, ale tak w zasadzie to nie wiedziała nawet dlaczego, a przede wszystkim czego. Lekko przymknęła oczy, próbując zapomnieć o tym co ją otaczało; w myślach policzyła do dziesięciu i skupiła się na swoim oddechu, który próbowała uspokoić. Sama nie wiedziała nawet dlaczego i czego. 


Gdzieś za sobą usłyszała głośny trzask łamiącej się gałęzi i to sprawiło, że dziewczyna przebudziła się i ruszyła biegiem przed siebie, pragnąc jedynie jak najszybciej wydostać się z tego okropnego miejsca, które przyprawiało o ciarki i szybsze bicie serca. Nie patrzyła się na boki, a jedynie kierując wzrok przed siebie wyczekiwała chwili, gdy w końcu znalazłaby się na otwartej przestrzeni, nie otoczonej żadnym cholernie przerażającym lasem. Jej płuca pracowały na najwyższych obrotach, nabierając powietrze z coraz to większym trudem, ale mimo to nie zatrzymywała się ani na moment i parła dalej. 


W pewnej chwili w oddali ujrzała światła skrzyżowania oraz przejeżdzające samochody. Pojazdy, które od czasu do czasu przemykały pomiędzy okalającymi ulicę budynkami wydały jej się tak cudownie rzeczywiste. Małe kolorowe autka pojawiały się i równie szybko znikały, więc od razu poczuła niewysłowioną ulgę. Podczas gdy biegła, a odgłosy miasta docierały do niej z coraz większą intensywnością zwolniła i teraz szła. Minęła jeszcze kilka kamienic, które okalały skrzyżowanie, po czym znalazła się na skrzyżowaniu i głównej ulicy.


Musiała minąć jeszcze kilka przecznic, aby dotrzeć do domu, ale tym razem postanowiła skrócić sobie drogę powrotną, wybierając zupełnie inną trasę. Ze względu na wyjątkowo późną porę zazwyczaj ruchliwa i chętnie uczęszczana przez spacerowiczów oraz rowerzystów boczna uliczka, zupełnie opustoszała. Znów myślała nad tym, czy morderca gdzieś tam jest i czyha na kolejną ofiarę i pogrążona w tych ponurych rozmyślaniach, skręciła w niezbyt dobrze oświetlony obskurny zaułek, cuchnący kocim moczem i niewywiezionymi śmieciami. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Nieoczekiwanie usłyszała za sobą odgłos czyichś kroków przytłumionych przez trawę.


Nieco zaskoczona i zaabsorbowana tym faktem zatrzymała się i rozejrzała wokół mrużąc oczy mrużąc oczy i uważnie nasłuchując. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, co mogłoby ją zaniepokoić, lecz potem dźwięk powtórzył się, tym razem znacznie bliżej niej.


— Halo? Czy ktoś tu jest? — zapytała drżącym z przerażenia głosem, jednakże gdy to pytanie pozostało bez odpowiedzi, poczuła się jakoś nieswojo. — Chyba musiałam się przesłyszeć — mruknęła do siebie pod nosem.


Odwróciła się za siebie, aby upewnić się, czy aby na pewno nikt jej nie śledził. Wtedy zauważyła wysokiego mężczyznę, ukrywającego się pod rozłożystymi gałęziami jednego z chylących się ku ziemi drzew. Znajdowała się zbyt daleko, zatem nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jedynie ciemny zarys sylwetki postaci, okrytej długim płaszczem, albo peleryną. Stała tak przez moment i wpatrywała się w nieodległą postać ukrywającą się w pobliskich krzakach. Tymczasem nieznajomy nie wykonał żadnego ruchu, dlatego też zignorowała go i ruszyła dalej idąc znacznie szybciej niż przedtem. 


Musiała przejść na drugą stronę, by dalej iść prosto i z tego co pamiętała w tą stronę było bliżej do przystanku autobusowego. 


Szła teraz wzdłuż ruchliwej, lecz jak się prędko okazało jedynie za dnia, ulicy, a jednak pomimo to, że nie widziała żadnego przechodnia, to jednak wciąż mijały ją kolejne samochody. Latarnie uliczne świeciły żółtym blaskiem, widziała też liczne barwne reklamy, a światełka diodowych plansz mrugały do niej wesoło, sprawiając, że prawie zupełnie zapomniała o strachu, który towarzyszył jej jeszcze chwilę temu. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Dziewczyna pogrążona w posępnych rozmyślaniach nawet nie zauważyła, kiedy zboczyła z obranej przez nią trasy i znalazła się w innej części dzielnicy — wąskim zaułku zabudowanym niskimi starymi domami, w którym panowały egipskie ciemności.


Przerażająca scena, którą tam zobaczyła, sprawiła, że stanęła nagle w miejscu niczym wryta w ziemię. Dziewczyna zamarła zszokowana nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, chociaż otworzyła usta do krzyku. W wąskiej bocznej uliczce leżało nieruchome ciało martwej dziewczyny, a nad nią pochylał się jakiś wyjątkowo nieprzyjaźnie wyglądający mężczyzna. Nieznajomy osobnik był szczupły, miał krótkie czarne proste włosy, a jego twarz byłaby całkiem przystojna, gdyby nie była tak strasznie zakrwawiona i zdemorfowana, przypominająca oblicze samego szatana: Twarz zmieniła się z bladej w białą z wybrzuszonymi ciemnymi żyłkami, które stały się bardzo widoczne. Jego tęczówki skurczyły się, zmieniły się w nienaturalny odcień płynnego srebra, natomiast białka oczu były całkowicie czarne. Mężczyzna przerwał swój posiłek i popatrzył na Nicole z szerokim uśmiechem na ustach, ukazując w całej swej okazałości zakrwawione charakterystycznie wydłużone kły, które przywodziły na myśl zęby drapieżnika. Z ust ciekła mu cienka strużka krwi, która spływała mu po brodzie i to była najbardziej przerażająca rzecz jaką Nicole widziała w całym swoim dwudziestoletnim życiu.


— Witaj skarbie — powiedział bardzo spokojnym, niskim głosem, którego ton był głęboki i niemalże demoniczny — wygląda na to, że się zgubiłaś.


— Chyba... T... tak — wymówienie tych słów przyszło jej z trudem. Była bardzo blada i roztrzęsiona, tym co właśnie zobaczyła.


— Zobacz co jej zrobiłem. Ty też tak dzisiaj skończysz. To będzie ostatnia noc w twoim życiu.


Przesunął twarz swojej ofiary w lewo i prawo, żeby lepiej ukazać rozmiar obrażeń, których doznała dziewczyna. Już od dawna nie żyła, twarz miała tak zmasakrowaną i poharataną pazurami, że nie sposób było ją zidentyfikować, a gardło było całkowicie rozerwane. Na jej szyi znajdowały się dwie głębokie rany kłute się po obu stronach tchawicy. Z gardła Nicole wydobył niemalże zwierzęcy przeraźliwy krzyk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszała i jaki można sobie było wyobrazić. Przerażający wrzask, w którym rozbrzmiewało śmiertelne przerażenie i jednocześnie wołanie, będące wołaniem o pomoc. Dziewczynie cała krew odpłynęła z twarzy i Nicole pobladła niczym wampir na widok krucyfiksu. 


Uciekaj. Podpowiedział jej instynkt samozachowawczy. Ratuj się.


♠️♠️♠️


♠️ 2060 słów ♠️


Dziękuję za przeczytanie rozdziału! Jeśli rozdział się podobał, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza! Bedankt!